poniedziałek, 31 marca 2014

Neapolitański przysmak czyli nic innego jak Pizza

"Pod koniec XVII wieku pizza stała się jedną z ulubionych potraw mieszkańców Neapolu (z rodziną królewską włącznie). Właśnie wtedy pojawiły się neapolitańskie pizzerie. W 1780 roku powstała pizzeria "Pietro e basta Cosi", a jej tradycja kontynuowana jest aż do dzisiaj przez Starożytną Pizzerię Brandi. Z usług Starożytnej Pizzerii Brandi korzystała królowa Małgorzata (Margharita), która lubiła najbardziej pizzę z sosem pomidorowym i serem mozzarella. Twórca tej pizzy Raffaele Esposito nazwał ją więc na cześć królowej "Pizza Margharita". Nazwa ta przetrwała do dzisiaj i jest powszechnie używana..."
Wstęp z książki "Szybko i smacznie pizza"

Ciekawostka na początek :)
Już jakiś czas chodziła za mną domowa pizza, a że w końcu kupiłam całą puszkę suszonych drożdży, już nic nie stało mi na drodze do spełnienia swej kulinarnej fanaberii. Wybrałam się na zakupy, wróciłam obładowana siatkami jak wielbłąd ale wiem, że było warto, bo uwielbiam pizzę z której aż wylewają się różnorodne składniki. Przepisów na pizzę jest w sieci jak grzybów po deszczu, można przebierać i wybierać do woli, ja zaprezentuję wam mój (już nie pamiętam skąd go mam), który już kilka razy wypróbowałam i najbardziej przypadł mi do gustu, no nie tylko mnie. Oto mój przepis:

Co potrzebujemy?
Na ciasto (duuuuże prostokątne lub dwa małe okrągłe):
- 3 szklanki mąki pszennej/tortowej
- 1 łyżeczka soli
- przyprawy do smaku (jeśli ktoś chce by ciasto było wyraziste może dodać oregano, bazylię, słodką paprykę, etc)
- 1 szklanka ciepłej wody
- 14g suchych drożdży ( 4 małe łyżeczki)
- 3 łyżki stołowe oliwy lub oleju
- szczypta cukru

Sos do pizzy:
- koncentrat pomidorowy ok. 150 g (ja miałam 200 g i wyszło za dużo)
- 2 łyżki oliwy lub oleju
- 2,3 ząbki czosnku
- łyżka oregano i bazylii
- sól, szczypta cukru
- 1 lub 2 łyżki wody (w zależności od tego jaką gęstość chcemy uzyskać)


Suche drożdże, sól i cukier mieszamy z ciepłą wodą i olejem. Całość starannie mieszamy przez 3-4 min. Zawartość wlewamy do miski i mieszamy z mąką pszenną i wyrabiamy ciasto aż przestanie się kleić do rąk. Jeśli nadal się klei, dodajemy troszkę mąki.
Gotowe ciasto przykrywamy ściereczką lub folią spożywczą i odstawiamy w ciepłe miejsce na jakieś 20,30 min. Ja żeby nie czekać tak długo nagrzałam piec do 50 stopni, jak już się nagrzał to go wyłączyłam i wsadziłam miskę z ciastem do takiego ciepłego pieca. Wystarczyło niecałe 10 min żeby ciasto podwoiło swoją objętość.

Gdy ciasto rośnie możemy skorzystać z chwili i przygotować sos pomidorowy. Do miseczki wyciskamy koncentrat pomidorowy, dodajemy dwie łyżki oliwy lub oleju, 3 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę lub pokrojone, oregano, bazylię, sól, szczyptę cukru i łyżkę wody. Mieszamy aż uzyskamy jednolitą konsystencję. W moim przypadku było zbyt gęste i musiałam dodać odrobinę więcej wody. Gotowy sos odstawiamy do lodówki żeby aromaty ziół się przeniknęły.

Na blasze do pieczenia rozkładamy papier do pieczenia lub smarujemy porządnie tłuszczem żeby spód nie przywarł i się nie przypalił. Ja skorzystałam z papieru do pieczenia. Na tak przygotowanym podłożu rozprowadzamy równomiernie ciasto lekko ugniatając je palcami. Gotowy spód do pizzy smarujemy sosem pomidorowym po czym zaczynamy wykładanie naszych ulubionych składników. Nie będę wymieniać tego co ja wyłożyłam na pizzę, bo byłaby to długa lista. Polecam jednak większość składników wcześniej przesmażyć na patelni, na przykład pieczarki, paprykę lub boczek. Na wierzch dajemy ser i pizza może powędrować do pieca. Ja swój nagrzałam do 225 stopni i piekłam jakieś 10 min aż ciasto się zarumieniło.
I gotowe, pizza jak marzenie, pachnąca i gorąca, prosto z pieca. Smacznego :)











niedziela, 30 marca 2014

Kurczak w złotej panierce

Bynajmniej nie chodzi o zwykłą klasyczną panierkę. Chodzi o panierkę nadzwyczajnie pyszną ;) Jest to idealna panierka do nuggetsów lub piekielnie ostrych skrzydełek. Ja używam jej do panierowania filetów i nóżek, a czasem nawet jakiejś rybki i wszystko znika w mgnieniu oka.
Ja dziś zaprezentuję przepis na panierkę na dwie piersi z kurczaka (przecięte w poprzek czyli będą 4 kotlety i dwa mniejsze).

Co potrzebujemy?
- 2 filety z kurczaka
- 1/4 opakowania płatków śniadaniowych klasycznych Corn Flakes
- 2 łyżki bułki tartej
- jajko
- 2 łyżki mleka
- kilka łyżek mąki
- sól, pieprz, przyprawa kebab&gyros, kminek mielony, curry, oregano, papryka ostra (czyli ulubione przyprawy jakie się pod rękę nawiną)

Zaczynamy od tego że płatki kukurydziane przesypujemy do jakiejś mocnej reklamówy, w celu utłuczenia ich na drobne kawałeczki. Można tłuc za pomocą tłuczka, ja preferuję wałkowanie wałkiem do ciasta :) Gdy już utłuczemy na drobne kawałki wysypujemy na jakiś duży talerz. Dosypujemy dwie łyżki bułki tartej, dodajemy przyprawy i wszystko ze sobą mieszamy. Oto cała tajemna receptura złocistej super panierki.
Na inny talerz, najlepiej głęboki wysypujemy kilka łyżek mąki, na kolejny talerz jajko rozkłócone z dwiema łyżkami mleka. Filety przecinamy w poprzek, lekko rozbijamy je tłuczkiem i przystępujemy do panierowania.
Najpierw obtaczamy filety w mące, następnie w rozkłóconym jajku, na koniec w naszej złocistej panierce.
Gotowe kotleciki smażymy na rozgrzanym oleju. Ja podaję kotleciki z ugotowanymi w parowarze brokułami i marchewką oraz frytkami. W zależności od użytych przypraw można komponować danie na wiele sposobów, wystarczy użyć trochę wyobraźni ;)



 Polecam wypróbować tą panierkę i zrobić sobie nuggetsy z sosem barbecue na przykład. Ja po prostu uwielbiam takiego kurczaka. Mam nadzieję, że komuś również zasmakuje.
Do usłyszenia

piątek, 28 marca 2014

Kokosowe racuchy

Oto mój awaryjny obiad dla małego Borsuka. Jabłka i inne składniki zawsze są pod ręką, a wykonanie tych słodkich placuszków to na prawdę chwilka.
Co potrzebujemy?
Składniki na 4 średnie placuszki :
- 3 małe jabłka
- 1 szklanka mąki
- 3/4 szklanki mleka
- jajko
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 3 łyżki wiórków kokosowych (lub wedle uznania, ja daję dużo bo lubię)
- odrobina cynamonu
- 2 łyżeczki cukru
- olej do smażenia
- cukier puder do posypania

Zaczynamy oczywiście od obrania jabłek, następnie trzemy je na tarce o grubych oczkach. Do startych jabłek wbijamy jajko, dodajemy resztę sypkich składników mąkę, cukier, proszek do pieczenia, wiórki, cynamon, dodajemy mleko. Mieszamy aż uzyskamy jednolitą masę. Jeśli ciasto jest zbyt rzadkie dosypujemy trochę mąki. Lepiej by ciasto było bardziej gęste niż ciasto na naleśniki, zbyt rzadkie rozleje się nieładnie po patelni. Na rozgrzanym oleju smażymy placuszki na złoty kolor. Usmażone placuszki posypujemy cukrem pudrem i gotowe :)


 Gotowanie swojemu dziecku to niepowtarzalna okazja na przypomnienie sobie smaku dań, które samemu jadło się w dzieciństwie. Przypomnijcie sobie te smaki, nie trzeba mieć małego dziecka by pozwolić sobie na minutkę nostalgicznego zapomnienia i zaserwować sobie smakołyk, który przygotowywała nam babcia lub mama.





Smacznego i do zobaczenia znowu :)

środa, 26 marca 2014

Ciasto Rafaello w kosmicznym wydaniu

Ciasto Rafaello czyli słodka bomba kokosowa. Moja wersja różni się tym, że do biszkopta dorzuciłam swoje trzy grosze, a mianowicie szczyptę barwnika spożywczego w kolorze niebieskim. Barwnik mam od jakiegoś czasu gdyż potrzebowałam na tort urodzinowy małego Borsuka, a przydałoby się go jakoś wykorzystać prawda? Więc raz na jakiś czas serwuję mojej rodzince niebieską żywność, co by nie było nudno. Przepis, a właściwie dwa połączone w jeden, znalazłam w sieci, na biszkopt niezawodny przepis z Kotlet.tv a na masę eee... błagam zabijcie mnie ale nie pamiętam. Tyle tych przepisów przejrzałam, żaden mi nie pasował, aż w końcu z wersji przekładanej herbatnikami zaczerpnęłam samą masę i tak powstało ciasto Rafaello biszkoptowe w wersji blue. Jeśli wam się nie chce piec biszkopta zawsze można skorzystać z gotowego, który można kupić w pobliskim supermarkecie, nie zapomnijcie tylko o nasączeniu go wcześniej mocną herbatą żeby nie był suchy. Dobra koniec tego dobrego czas na przepis!

Co potrzebujemy?
Masa:
- 3 szklanki mleka
- 3/4 szklanki cukru
- 3 czubate łyżki stołowe mąki ziemniaczanej
- 250g masła
- 40g białej czekolady
- 2 łyżeczki cukru waniliowego
- 1,5 szklanki wiórków kokosowych
Biszkopt:
- 5 jaj
- 1/4 szkl mąki kukurydzianej lub ziemniaczanej
- 3/4 szkl mąki pszennej
- 2/3 szkl cukru
- 1 łyżeczka cukru waniliowego
Jeśli chcecie zobaczyć oryginalny przepis i filmik instruktażowy z Kotlet.tv zapraszam TUTAJ

Krem budyniowy: Połowę mleka gotujemy a drugą połowę mieszamy z cukrem, cukrem waniliowym i mąką. Powstałą mieszaninę wlewamy do gotującego się mleka i cały czas mieszamy, aż powstanie gęsta masa. Studzimy naszą masę budyniową. Następnie miękkie masło miksujemy i dodajemy do niego nasz ostudzony budyń. Wszystko dokładnie mieszamy. Na koniec dodajemy wiórki kokosowe (troszkę z nich zostawiamy na posypanie wierzchu!) oraz ok. 30g startej białej czekolady (pozostałe 10g również będzie wykorzystane do posypania wierzchu). Mieszamy dokładnie do uzyskania jednolitej masy. Odstawiamy do lodówki na czas pieczenia naszego biszkopta.

Biszkopt: Białka oddzielamy od żółtek. Do dodajemy szczyptę soli, cukier waniliowy oraz część zwykłego cukru, ubijamy na sztywną pianę. Resztę cukru dodajemy stopniowo w trakcie ubijania piany.
Do ubitej piany dodajemy żółtka, mąkę ziemniaczaną, mąkę pszenną i mieszamy wszystko delikatnie na najmniejszych obrotach miksera. Ja dodałam swoje trzy grosze czyli odrobinę barwnika, wymiksowałam dokładnie aż powstało ładne niebieskie ciasto biszkoptowe.

Ciasto przekładamy do formy wysmarowanej masłem i posypanej bułką tartą (tortownica 20-23cm, ja nie mam jeszcze tortownicy więc użyłam dwóch małych form prostokątnych). Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i pieczemy ok 35 min. Moja rada jest taka, żeby nastawić sobie minutnik ale o 10 min mniej, mamy wtedy margines na działania ratunkowe, gdy na przykład ciasto zacznie się przypalać albo jeśli po prostu nie znamy jeszcze możliwości naszego pieca. Myślę że lepiej sprawdzić 10 min wcześniej niż później żałować. Sprawdzamy ciasto wykałaczką, jeśli jest sucha koniec, jeśli mokra dajemy ciastu jeszcze 5 min i po tym czasie ponawiamy dźganie wykałaczką.

 Ciasto zostawiamy w formie do wystudzenia. Jeśli na cieście utworzył się "brzuszek" to po wyjęciu formę delikatnie uderzyć o blat (lub rzucić z wysokości około metra na podłogę, ja tak robię, dość spektakularnie jest) by pęcherzyki powietrza uciekły a ciasto było równe.

Po wystudzeniu ostrożnie oddzielamy nożem boki od ścianek formy po czym odwracamy naszą formę do góry dnem. Jeśli przypaliły się boki ciasta można je delikatnie odciąć, następnie dzielimy ciasto na tyle części (pięter) ile wymaga przepis lub wedle uznania. Ja przecięłam tylko raz, mój biszkopt nie był bardzo wysoki, a ja nie mam dobrego długiego noża i bałam się że tylko zepsuję wszystko.

Każdą warstwę biszkopta, wierzch oraz boki smarujemy naszą masą budyniowo-kokosową. Wierzch posypujemy resztką wiórków kokosowych i startą białą czekoladą.
Ciasto najlepiej zostawić na noc w lodówce żeby "doszło" do siebie :)
Ciacho wyglądało obłędnie w niebieskim kolorze, było również bardzo pyszne. Szybko zniknęło co przemawia za jego smakowitością. Polecam wszystkim miłośnikom wiórków kokosowych ;)


wtorek, 25 marca 2014

Spaghetti z meatballs'ami

Spaghetti z klopsikami, które przez naszą rodzinkę zostało uznane za naaaaj... na świecie, a nawet na Plutonie. Zaczęłam robić klopsiki ze względu na młodego borsuka, któremu raczej ciężko było jeść małe kawałeczki mięsa mielonego, a tak małemu dziecku jest łatwiej zabrać się za kulkę mięsa. Poza tym inne walory przemawiają również za klopsikami, otóż można do nich napchać różnych pysznych rzeczy, np tarty ser żółty. Ale dość już zachwalania przechodzimy do przepisu.

Co potrzebujemy?
Na klopsiki:
- mięso mielone 500g (ja użyłam mięsa wołowego 750g, bo jestem leń i robię obiad na dwa dni dla 3 osób, no prawie 3 osób)
- jedna mała/średnia cebula (w zależności od upodobań, ja użyłam jednej średniej)
- 2,3 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę (ja osobiście preferuję drobno pokrojony)
- jajko
- ser żółty tarty ze 3,4 garstki (zależy ile czy chcecie dużo wypływającego sera czy nie)
- bułka tarta
- sól, pieprz, bazylia, oregano, papryka słodka, kminek mielony, przyprawa do gyrosa (to jest mój zestaw przypraw, wy wybierzcie swoje)
Sos pomidorowy:
- duża cebula
- koncentrat pomidorowy (ja użyłam podwójnie skoncentrowanego koncentratu w tubce 200g)
- szklanka wywaru (lub wody + kostka rosołowa lub samej wody po prostu)
- 3,4 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę (ja jestem czosnkożerca więc daję dużo no i pokrojone zamiast z praski)
- sól, pieprz, bazylia, oregano, łyżeczka lub dwie cukru (zależy jak bardzo kwaśny i cierpki jest koncentrat)
Dodatkowo:
- oczywisty składnik czyli makaron spaghetti (ja jednorazowo na dwie i pół porcji wykorzystuję aż pół paczki)
- troszkę sera startego do przybrania

Zaczynam od zrobienia klopsów. Do dużej miski wrzucam mięso mielone, troszkę je traktuje nożem żeby później łatwiej było wyrobić masę mięsną. Średnią cebulę siekam baaaardzo drobno, tak samo czosnek. Wszystko wrzucam do miski z mięsem. Dorzucam 4 garstki tartego żółtego sera, wbijam jajko, dodaje po trochu z każdej przyprawy. Na koniec posypuję troszkę bułką tartą. Nosicielkom biżuterii radzę pozdejmować pierścionki i obrączki, chyba że lubicie wydłubywać surowe mięso z pierścionków.

Gołymi łapami elegancko wyrabiam masę, ugniatam jak plastelinę żeby wszystkie składniki równomiernie się przeniknęły. W połowie drogi, że tak to ujmę, znowu dodaję po trochu z każdej przypraw. Znowu zagniatam jak plastelinę. Jeśli masa jest zbyt mokra i klei się do rąk trzeba dodać jeszcze troszkę bułki tartej, ale bez przesady bo będą suche na wiór. Z gotowej masy zaczynam formować kulki wielkości mniej więcej orzecha włoskiego. Żeby się lepiej formowało kulki najpierw przekładam masę z ręki do ręki kilka razy, jakby ubijając ją, take ubite mięsko łatwiej się roluje między dłońmi i wychodzą zgrabne równe kuleczki. Gotowe klopsy układam jeden obok drugiego w brytfance, gdy ją zapełnię polewam klopsy olejem, lekko przechylam brytfankę na boki by rozprowadzić olej równomiernie na dnie, co by nasze klopsiki nie przypaliły się od dołu. Piec nagrzewam do 175 stopni (tyle na moim piecu wystarczy, jest automatyczny termoobieg więc piecze jak szatan, wam radzę kierować się doświadczeniem z własnym sprzętem).

Zabieram się za sos. Najpierw kroję w kostkę dużą cebulę. Wrzucam do garnka o grubym dnie, na rozgrzany olej. Cebulkę chwilę szklę po czym zalewam ją szklanką wywaru (opcjonalnie może być woda z kostką lub sama woda), doprowadzam do wrzenia. Gdy zawrze wyciskam z tubki koncentrat pomidorowy. Dla bardziej ambitnych polecam puszkę z pomidorkami lub coś w ten deseń, jednakże czas przygotowania się wydłuży no i smak będzie jednak nieco inny. Koncentrat jest kwaśny i cierpki a z pomidorkami z puszki może być różnie.
Gdy koncentrat się rozpuści w wywarze i zrobi się gładki sos dodaję dużo oregano i bazylii, pieprz oraz dwie łyżeczki cukru. Na sam koniec gdy sos już bardzo bulgocze dodaje drobno poszatkowany czosnek, przez chwilę mieszam po czym wyłączam, przykrywam i daję mu "dojść" :)

Nastawiam osoloną wodę z odrobiną oleju, gdy się zagotuje wrzucam pół paczki makaronu spaghetti. Gotuję według instrukcji na opakowaniu.
Do nagrzanego pieca wrzucam brytfankę z klopsami, piekę 15 min w 175 stopniach z termoobiegiem. Po tym czasie sprawdzam czy są już dobre, jeśli są blade zostawiam je w piecu na kolejne 5min. Gotowe klopsy powinny być brązowe i powinien wylewać się z nich roztopiony ser.

Czas na wielki finał. Makaron formuję na talerzu w gniazdo, na to wykładam po kilka klopsów, polewam sosem, posypuję tartym żółtym serem i wycieram ślinę z podbródka, bo wygląda apetycznie bombastycznie.
A smakuje jeszcze lepiej, zapewniam was że zniknie szybko z talerzy, a potem nic tylko leżeć pełnym brzuszkiem do góry :) Smacznego ^^







Dowód na to jak mały Borsuk pałaszuje ze smakiem :)
Ps. Wiem, że straszny chaos robię z tymi liczbami i ilościami, ale prawda jest taka, że każdy sobie powinien sam przeliczyć na własne wymogi. Ja opisuję ilościowo zawsze dla dwóch dorosłych osób i jednej małej. W tym przepisie będzie 5 porcji dużych (dla mnie 4 duże i dwie małe czyli jakby jedna duża) ponieważ użyłam większego opakowania z mięsem jest troszkę więcej niż z standardowej 500g paczki. Mam nadzieję, że jakoś się w tym połapiecie a jak nie to sczeznę w wannie pełnej ropuch :D
Do zobaczenia wkrótce!






Z serii: Awaryjna zupa na szybko - Ogórkowa

Zapewne każdy z was ma kilka swoich awaryjnych zup, ja mam 3. Jak nie chce mi się kombinować to gotuję po prostu zwykły rosół, pomidorową lub ogórkową. Gdy rosół i pomidorowa mi zbrzydną dla odmiany zabieram się za ogórkową. Ogórkowa to obowiązkowa pozycja na szkolnej stołówce! Jest łatwa do przyrządzenia, a i czasu wiele nie trzeba na nią poświęcać. Nic tylko lecieć po ogórki i do roboty :)


Co potrzebujemy?
- jakiś wywar, mięsny lub warzywny, lub mieszany (Ja gotuję standardowy wywar na jakimś kawałku kurczaka, opalona cebula, marchew, pietruszka, seler, ziele angielskie i liść laurowy)
- słoik ogórków kiszonych ( ze sklepu lub domowe kiszone przez mamę/babcię/ciocię Genowefę)
- ryż ok.10, 11 łyżek stołowych na duży garnek (chyba że ktoś preferuje jakiś fikuśny makaronik)
- śmietana/ jogurt naturalny do zabielenia
- przyprawy: sól, pieprz, kminek mielony, majeranek, odrobina vegety...
- koperek

Zaczynamy oczywiście od wywaru, każdy robi jaki lubi, a jak mu się nie chce to nawet na kostce rosołowej może zrobić, a co jak grzeszyć to grzeszyć. Ja ugotowałam swój wywar jak należy, wyłowiłam z niego mięso i warzywa.

Czas na ogórki, łapiemy tarkę i trzemy na grubych oczkach wszystkie ogórki. Uważamy na paluchy bo kanibalami nie jesteśmy. Jak ktoś woli może pokroić, mnie się wydaje że trzeć szybciej, a i soku więcej puszczają ogóreczki. Starte ogórki lądują w wywarze. Ja starłam jeszcze warzywa które wyjęłam z wywaru, czyli marchew, seler i pietruszkę. Nie lubię jak się jedzenie marnuje, a warzywa przecież samo zdrowie ;) Starte warzywa również lądują w wywarze.

Podkręcam moc palnika i czekam aż zawrze. Gdy zaczyna bulgotać wsypuję 10 łyżek ryżu, no dobra tak 10 i pół. Czekam aż znowu zawrze, mieszam by sprawdzić czy ryż nie przylgnął do dna garnka, zmniejszam na minimalny ogień i zostawiam żeby sobie powoli pykało przez jakieś 15, 20 min do czasu aż ryż będzie w miarę miękki.

Gdzieś tam w międzyczasie można dodać zioła i przyprawić wedle gustu. Gdy ryż będzie miękki wyłączyć palnik i dać jej (oczywiście mam na myśli zupę) "dojść" przez chwilę.

Do nieco przestudzonej zupy (ważne by nie był to wrzątek) dodajemy kilka łyżek śmietany lub jogurtu. Ja korzystam z jogurtu naturalnego (jak mój dzidziuś był mały to miał straszliwe sensacje żołądkowe po śmietanie i tak jakoś się przyzwyczaiłam do jogurtu).
Słyszałam takie historie i legendy, że jak się nie chce żeby się śmietana ścięła w zupie to trzeba ją wcześniej przelać do jakiejś miseczki i do tej śmietany dodać trochę zupy, rozmieszać i taką już ogrzaną i rozmieszaną dopiero wlewać do zupy. Ja tam się nie przejmuję, mnie grudki nie przeszkadzają, ma być smaczne, oczami nie jem :p a w końcu to tylko zupa awaryjna.
Także po zabieleniu zupy można jeszcze posypać koperkiem, ja na razie koperku nie mam, bo niestety ciężko taki rarytas dostępny w UK. No i gotowe, ogórkowa jak marzenie :)

poniedziałek, 24 marca 2014

Kurczak po jamajsku

Nie mylić z kurczakiem po hawajsku. Pewnie już wszyscy pomyśleli o kurczaczku z curry i ananasem. Nope, tym razem kurczak w nowej odsłonie. Taka trochę egzotyczna wersja, egzotyczna dla pospolitego zjadacza schabowego z ziemniakami, ja bardzo lubię takie zestawienia mięsno-owocowe.
Przepis znalazłam w gazetce "Moje smaki życia" made by Stonka, oczywiście troszkę popłynęłam z finezją dalej i dodałam więcej składników, które lubię i wyszło co wyszło, ale muszę przyznać że wyszło pycha, nam bardzo smakuje i już kilka razy gościł taki kurak na naszym stole.

Składniki:
- puszka czerwonej fasoli
- puszka kukurydzy
- 4 filety z kurczaka (ja wykorzystałam dwa filety, dwie nóżki i dwa skrzydełka bo po prostu miałam całego kurczaka, zatem można wybrać wedle upodobań podniebieniowych - nie mylić z podniebnymi)
- 200g ryżu
- puszka ananasa 
- puszka brzoskwini
- sól, pieprz, zioła (po łyżeczce mielonego kminku, nasion kolendry, oregano, szczypta ostrej papryki lub kilka łyżek przyprawy meksykańskiej, ma podobny skład, a na dodatek jest odrobinkę pikantna co daje miły kontrast pomiędzy słodkimi owocami. Można również troszkę pokombinować i dodać po prostu ulubione zioła)
- 3 łyżki soku z cytryny (muszę przyznać że czasem o tym zapominałam i jakoś wiele nie straciłam)
- olej/oliwa
- kilka ząbków czosnku

Zaczynamy oczywiście od umycia mięska i osuszenia. Jeśli korzystacie z wariantu z samymi filetami kurczaka, warto je przeciąć w poprzek żeby powstały dwa węższe kotleciki, lub rozbić troszkę tłuczkiem do mięsa żeby nie były takie wysokie. W przepisach oryginalnych zawsze podane jest żeby olej/oliwę wymieszać z przyprawami i taką marynatą dopiero mięso polewać. Ja tak nie lubię robić, wolę natrzeć mięso przyprawami i dopiero na koniec zalać olejem/oliwą. Zatem ja tak zrobiłam, kurczaczka natarłam przyprawą meksykańską, solą, pieprzem, posypałam oregano, polałam sokiem z cytryny, dodałam czosnek (pokrojony - ale jak ktoś woli może przecisnąć przez praskę) i polałam olejem. Jako że jestem szczęśliwą posiadaczką naczynia żaroodpornego z przykrywką (jeśli nie macie można przykryć folią), przykryłam mięsko i wysłałam je na małe wczasy do lodówki. W oryginalnym przepisie jest mowa o 1h w lodówce, ja polecam zamarynować wcześniej. Czasem nawet uda mi się zamarynować wieczór wcześniej, przez noc mięsko elegancko przesiąka przyprawami i ziołami.

W oryginale mowa o smażeniu filetów na patelni grillowej a potem o dopieczeniu w piekarniku. Ja się tak nie bawię i po prostu całe naczynko żaroodporne wsadzam do piekarnika i piekę ok 45, 50 min w 200 stopniach (albo nawet 175, mam nowy piekarnik z termoobiegiem i czasem się szybciej upiecze, więc niech każdy dostosuje do możliwości swoich i piekarnika). Po tym czasie jeśli mięso jest już miękkie, na kurczaka wykładam plastry ananasa i brzoskwini, troszkę przy okazji podlewając zalewą z puszek. Piekę jeszcze z 5, 10 min albo trzymam już w wyłączonym ale nadal gorącym piecu, ważne żeby nie spalić owoców bo będą bez smaku.

Odpowiednio wcześniej warto ugotować ryż, dwie torebki lub niecałą szklankę ryżu sypkiego (ja gotuję ryż sypki w parowarze). Ugotowany i gorący ryż mieszamy z odsączoną wcześniej fasolą i kukurydzą (ilość oczywiście też wedle upodobań, ja dałam całą puszkę fasoli i pół puszki kukurydzy), dodajemy suszoną bazylię i oregano (chyba, że ktoś ma pod ręką świeże to już w ogóle ekstra), troszkę soli jeśli ryż mało słony, łyżkę oliwy/oleju i taki kolorowy ryż podajemy razem z mięskiem, można go dodatkowo polać tłuszczykiem wymieszanym z ziołami i sokiem z owoców, będzie smakował nieziemsko :)

niedziela, 23 marca 2014

Angielskie śniadanie czyli jajka na bekonie

Na początek coś prostego, co często gości u nas jako śniadanie. Tradycyjne angielskie gospodynie z pewnością przygotowują "eggs on bacon" na tysiąc różnych i skomplikowanych sposobów. My prezentujemy jajeczko z bekonem zamknięte w chlebku w formie kanapki. Można takie cosik dostać u chłopa w ulicznym straganie, taki english fastfood który można znaleźć na mieście, tyle że chłop ze straganu zamiast kromek poda dwie dość grubawe pajdy ukrojone od serca, a może nawet dodać różne sosy i dodatki wedle gustu i smaku.

Co potrzebujesz?
Składniki są dość oczywiste:
~ jajka
~ boczek (bekon tak zwany jakby ktoś nie wiedział)
~ chlebuś (tostowy lub wedle uznania, ja użyłam tostowego chlebka pełnoziarnistego)
~ sól, pieprz, inne przyprawy wedle uznania
~ jakiś tłuszczyk do smażenia, olej, oliwa, smalec, smażta na czym chceta :)

Zaczynamy od rozgrzania naszego tłuszczyku na patelni, ja korzystałam z oleju słonecznikowego najzwyklejszego na świecie. Na gorący olej rzucamy plastry boczku/bekonu (jak zwał tak zwał), od czasu do czasu obracamy na drugą stronę żeby się nie przypaliło. Bekonik upieczony układamy na kanapkach, można posypać pieprzem jak ktoś lubi, jednak z solą bym radziła uważać większość bekonu jest baaardzo słona, lepiej wcześniej sprawdzić bo można swojemu językowi zafundować z rana wycieczkę po kopalni w Wieliczce. Przechodzimy do smażenia jaj. Każdy smaży oczywiście jak chce, wedle uznania, ja lubię mało ścięte, bo po złożeniu kanapek żółtko rozkosznie rozlewa się po chlebie. Posiadam również ciekawą sylikonową formę to smażenia jajek w kształcie serduszka, lubię w niej smażyć bo wtedy białko nie rozlewa mi się po całej patelni. Można również smażyć jajeczko jak Anglicy na specjalnej malutkiej patelence, która do tegoż właśnie służy. Pod koniec smażenia posypujemy nasze jajeczko przyprawami, solą, pieprzem, ja posypałam również bazylią, bez której oczywiście nie mogę się obejść. Jajeczko ląduje na bekonie, zamykamy kanapkę i wcinamy ze smakiem póki ciepłe :)

Mam nadzieję, że może komuś przypadnie do gustu taki sposób na jajko sadzone.
Do zobaczenia za jakiś czas :)

Początkujący garkotłuk

Witamy, witamy, witamy...
Jako  że wielcy z nas kuchmistrze nie są proszę o wybaczenie i przymrużenie oka, albo i nawet dwóch. Bloga zakładamy dla zabawy, żeby podzielić się pasją do pichcenia, którą z każdym dniem rozwijamy :)
Prezentowane przez nas przepisy wielkich lotów może nie będą, ale muszę przyznać, że lubię czasem poeksperymentować z nowymi smakami, zmieniać przepisy i freestyle'ować wedle własnego uznania. Zwykłe dania również można podrasować ażeby warte były swojego poradnika, po zwykłe proste przepisy przecież też zwracamy się do wójka google.
Z czasem przewiduję, iż forma prezentowanych przepisów będzie ulepszana, więcej zdjęć, filmiki, ale to wszystko w swoim czasie, niech się rozkręci!
Póki co mam w zanadrzu kilka zdjęć zrobionych już wcześniej (haha jak coś ugotowałam to musiałam udokumentować jakby ktoś mi nie chciał uwierzyć :D) więc na początku będzie skąpo ze zdj ale obiecuję że kolejne będą obfite fotografowane.
Nie lubię pisać notek powitalnych, takie o wszystkim i o niczym... Może po prostu przejdziemy do konkretów ;)